No i jestesmy na Karaibach
25 February 2011 | Karaiby
Beata
Wypadaloby przedstawic troche nasza miedzynarodowa zaloge; para z Norwegii z deskami surfingowymi, para z Belgii z rowerami, Wloch i Amerykanin, kazdy ze swoja gitara. Reszta zalogi to Szwed, Australijczyk, no i dwoch rodakow, Mirek z USA, i Krzysiek z Polski. Krzysiek jest nieplacacym czlonkiem zalogi, ale za to pracujacym na rowni z nami. W kazdy rejs czarterowy bedziemy zabierac jedna osobe bezplatnie, w zamian osoba taka bedzie pomagala w przygotowywaniu posilkow i pracach na pokladzie. Krzysiek, ktory rozstal sie z "kuzynami" (www.kuzyni.eu) sprawdza sie znakomicie, chlopak jest pomocny, szybko jarzy, i mozna na niego liczyc. Doskonale nadaje sie do zalogi Luki. Natomiast Mirek zaplacil za rejs, przywozac nam czesci do odsalarki, i oddajac nam tym samym duza przysluge.
Wiekszosc zalogantow nigdy wczesniej nie podrozowala jachtem zaglowym, wiec trzeba bylo tlumaczyc zasady oszczednosci slodkiej wody, objasniac jak uzywa sie toalety na jachcie... etc., no i prawie kazdego dopadla choroba morska, ktora jednak zniknela jak kamfora kiedy tylko dobilismy do pierwszej wyspy archipelagu San Blas. Nasi turysci od razu powskakiwali do krysztalowo szafirowej wody, plywali z maskami i rurkami od wyspy do wyspy, wspinali sie na palmy... San Blas to bajkowe miejsce, setki malenkich wysepek z bialymi piaszczystymi plazami i palmami kokosowymi. Dla zeglarzy troche mniej bajkowe... trzeba bardzo uwazac na mielizny i rafy...
Co jakis czas do Luki podplywali indianie Kuna na pangach, i oferowali swoje wyroby: molas, bransoletki, naszyjniki, ryby i langusty... te ostatnie $2.00 sztuka.
A wieczorami gitary, rum i imprezy na pokladzie... 3 dni na San Blas minely w blyskawiczym tempie, odwiedzilismy Dog Island, Coco Bandero Keys i Chichime Keys. Czas ruszac w kierunku Cartageny.