Rozpoczelo sie niefortunnie. Poszlismy wymienic dolary na pesos, ale nasze paszporty byly u agenta, ktory wlasnie nas odprawial. Probowalam uzyc swojego drugiego paszportu, w ktorym jednak nie bylo pieczatki wjazdowej do Columbii, i wymienic pieniedzy z nim sie nie dalo... stalam wiec przy okienku Western Union i myslalam co z tym zrobic (potrzebowalismy pesos zeby zatankowac rope), a pracownik juz trzymal w reku moje $860 na wymiane. W tym momencie wrocil wlasnie agent z paszportami, Tomek wzial je od niego i wymienilismy sie przy okienku... ja odeszlam polazic po sklepie, a Tomek zostal i... wrocil, jak sie potem okazalo z ... rownowartoscia $680 w pesos. Pracownik Western Union wykorzystal to ze wymienilismy sie przy okienku, albo przypadkowo nas oszukal... i zrobil z $860 - $680...

Pozniej poplynelismy zatankowac rope, kiedy wrocilismy na kotwicowisko, ja zostalam na Luce i przygotowywalam obiad, Tomek ze swoim pomocnikiem poplynal pontonem kupic bryle lodu do coolera. Kiedy wracali okazalo sie ze nie moga znalezc Luki... kotwica puscila i pociagnelo nas jakims bagnistym korytarzem az na sam koniec kotwicowiska, ja zajeta pod pokladem nawet tego nie zauwazylam. W koncu jednak, z malym opoznieniem zaokretowalismy na Luce 7 turystow, kapitan dal wyklad na temat bezpieczenstwa na jachcie, co wolno, czego nie, podalam obiad i krotko potem ruszylismy w strone wysp San Blas.

Pierwszej nocy zaczely sie problemy. Nie bylo zupelnie wiatru, nadchodzi pora deszczowa, w tym okresie wiatry pasatowe tutaj zasypiaja, jechalismy wiec na silniku.

W nocy wlaczyl sie alarm silnika.. Okazalo sie ze wymiennik ciepla zrobil w sobie dziure i caly olej zostal wypompowany za burte, razem z woda chlodzaca silnik i spalinami. W dalszym ciagu nie bylo zupelnie wiatru, wiec prawie caly nastepny dzien stalismy jak na plazy, a Tomek pracowal nad ominieciem felernej chlodnicy oleju. Wieczorem w koncu ruszylismy dalej, choc wolniej, bo kapitan ograniczyl prace silnika do 1000 obrotow, i jechalismy wakacyjnie z szybkoscia 3 wezlow. Zaliczylismy z turystami San Blas, i gdy za chwile mielismy juz wchodzic do niebyt szerokiej zatoczki Portobelo (Panama), podczas rutynowego sprawdzania silnika przed uruchomieniem (w miedzyczasie pasat troche ozyl i plynelismy na zaglach), okazalo sie ze takze przekladnia silnika wypelniona jest po brzegi woda zmieszana z olejem. Wiec druga czesc wymiennika ciepla, chlodzaca olej przekladni rowniez zaczela przeciekac. Tomek zrobil zwrot na kurs oddalajacy nas od brzegu, grzebal w maszynowi ze dwie godziny, i zakomenderowal ze silnik bedziemy mogli uzyc tylko w razie naglej potrzeby i to na krotko, a do samej zatoczki wejdziemy pchani przez nasz ponton, przywiazany do prawej burty. Ponton ma 15-sto konny silnik, w zatoce nie bylo prawie wiatru i gladko na "wlasnym" holu weszlismy na kotwicowisko. Tomek poplynal na brzeg i odprawil naszych turystow, ale jakos ociagali sie z zejsciem na lad, dziwne - szczury ladowe, jakimi sa zwykle "plecakowcy" czmychaja na brzeg gdy tylko dostana z powrotem paszporty... Ci wylegiwali sie dalej na pokladzie, jedni czytali ksiazki, inni dyskutowali o czyms przy zimnym, przedpoludniowym piwku... W koncu zniecierpliwony kapitan udal sie na zasluzony wypoczynek i powiedzial zebym obudzila go, kiedy turysci beda gotowi zejsc na lad...