Przygoda z silownikiem hydraulicznym i autopilotem
13 April 2013 | Portobelo
Beata
Kiedy sie okazalo ze "specjalisci" z Cartageny dwa razy spi.....eprzyli naprawe silownika hydraulicznego, kiedy musialam przelozyc rejs.....etc... etc.. moja kolezanka Laurel i jej chlopak Tilson, pozyczyli mi silownik z innej lodki. Umowa : po 2 rejsach musze go oddac, ale stwierdzilam ze to mi da czas aby zamowic nowy w USA.
Silownik byl wiekszy.... ale myslalam ze to nie ma znaczenia, jak sie pozniej okazalo - blad w mysleniu.
Przetestowalismy nowy silownik, dziala. Teraz autopilot.... hmm, autopilot trudno sprawdzic na kotwicowisku, ale w/g monitora autopilota wszystko dziala bez zarzutu.
Podnosimy kotwice , ruszamy.... 2, 3 minuty... zblizamy sie do wyjscia z portu.
Wykrecilam lodka maxymalnie... aby wejsc na szlak... i ... stracilam sterowanie, Ulises przybiegl z dziobu i mowi " pozwol mi pomoc"
"-Nie, nie mamy sterowania", ale... musial sam dotknac kola sterowego zeby uwierzyc...
Pobiegl wiec pod poklad zeby sprawdzic czy nie wyciekl plyn hydrauliczny, czy ktos nie zablokowal silownika jakims bagazem, plecakiem, juz kiedys sie zdarzylo ze jakis turysta wcisnal tam pare zgrzewek browaru w puszkach... Ja w tym czasie przelaczylam na autopilota, i .... lodka zaczela wariowac, 10 stopni w prawo, 20 stopni w prawo, 30... a lodka jak oszala zaczyna sie krecic w kolko.... w lewo......
Turysci patrza na mnie wielkimi oczami , i tylko moge sie domyslec co wtedy pomysleli " jak ona chce doplynac do Panamy, jak ona nie potrafi sterowac lodka" albo " po co ja wsiadlem na ta lodke, moze jeszcze da sie wysiasc?" .... I kto wie, co jeszcze.....
No nic... z ogromna pewnoscia siebie w glosie ( chociaz wcale nie bylam tego taka pewna) powiedzialam "musimy wrocic na kotwicowisko, mamy maly problem z autopilotem, potrzebujemy godzinke aby to naprawic"
Udalo sie nam wrocic na kotwicowisko, okazalo sie ze "tylko" spadl czujnik wychylenia steru.... Robimy dalej testy.... okazalo sie ze czujnik wychylenia steru jest za krotki do tego wiekszego silownika i przy maxymalnym obrocie kola sterowego, i maxymalnym wychyleniu, po prostu... spada... i tracimy sterowanie.
No nic, pomyslalam, bede musiala o tym pamietac.... ale co sie stanie, jak przy wyjsciu z portu, nagle bedze musiala zrobic szybki manewr, zapomne o tym i maxymalnie wykrece lodka? Bedziemy mijac jakiegos olbrzyma i w tym momencie stracimy sterowanie? Jakies takie czarne wizje...
Powiedzialam o swoich obawach Ulisesowi i zmontowall napredce prowizoryczny "ogranicznik" wychylenia steru, zadzialalo....Jednak autopilot dalej nie dziala... lodka dalej kreci sie w kolko, i za kazdym razem w kierunku odwrotnym niz ja bym chciala. Czary jakies....?
Dzwonie do znajomego zeglarza Capitana Jacka z Panamy, pytam " Jack, co to moze byc, kiedy wlaczam autopilota i daje pare stopni w lewo, lodka kreci sie jak oszalala w prawo..." Jack: " sprawdz czujnik wychylenia steru - pewnie nie jest na swoim miejscu"
Sprawdzilam - juz jest na miejscu. Ta sprawa zalatwiona.
Dzwonie wiec do kapitana jachtu Wild Card - Johna, ktory akurat jest w Cartagenie i prosze aby przyszedl i zobaczyl w czym problem, nie prosze o naprawe tylko o podpowiedz.
Przyszedl z dwoma zalogantami.... pogrzebali, poobserwowali, pokrecili kolem...i " no... niewiadomo".
John mowi " Beata nie masz wyjscia, plyn bez autopilota, ciezko bedzie, wiem.... ale nie masz wyjscia"
Ok, podejmuje decyzje i plyne. Ku niezadowoleniu Ulisesa, bo juz sie przekonal ze Luka latwo sie nie steruje.... wiec plyniemy sobie tak wezykiem, wezykiem, wezykiem.... i zostawiamy ten wezykowaty slad na monitorze chartplottera... Ulises wciaz narzeka, ze to bedzie bardzo ciezki rejs, ze jest nas tylko dwojka w zalodze, i ze nie mam nikogo w tym rejsie do kambuza, a gotowac dla ludzi trzeba, i ze ciagle bede zmeczona, a jak zmeczona to niezadowolona, i jak my zrobimy te 36-40 godzin rejsu bez autopilota... I tak w kolko.
No nic, pomyslalam, ponarzeka i przestanie....
Nagle Ulises mowi " wrzuc na luz, musze cos sprawdzic", mowie "chyba oszalales, jestesmy na szlaku wyjscia z portu, to przejscie jest za waskie, nie mozemy sie tu zatrzymac...."
Ulises mowi " tylko na chwile, nic teraz nie plynie, mamy czas"
Ok, luz... Ulises skoczyl pod poklad, otworzyl drzwi do maszynowni... i... zniknal.... po 5 minutach wrocil i mowi "ok, ruszaj, i wlacz autopilota"
Autopilot ... zadzialal, Ulises powiedzial, ze kiedy odebral nasz silownik z Luki, z warsztatu, i nic nie dzialalo, myslal ze moze mamy problem z pompa i wymienil ja przed rejsem na nowa, zapasowa, ktora mielismy na Luce, ale przy wymianie pompy, wydawalo mu sie ze polaczyl przewody tak jak byly... ta pompa jednak byla inna, i jezeli je polaczyl tak jak byly to znaczy ze polaczyl je zupelnie odwrotnie niz powinien:)
I ta wlasnie mysl przyszla mu "do glowy" kiedy wychodzilismy z portu....
Rejs zakonczylismy bez awarii, z wyjatkowo sympatyczna grupa turystow.
Jeszcze przed rejsem przy pogadance na temat bezpieczenstwa na lodce, wspomnialam, ze brakuje nam jednego zaloganta do kambuza, w zwiazku z tym bede przygotowywala posilki, oczywiscie, ale jednoczesnie musze tez miec moje wachty i prosze, aby kazdy w miare mozliwosci po sobie sprzatal.
Wiec jedna turystka z Wloch, z wlasnej inicjatywy przejela zmywanie naczyn, a dwoch sympatycznych chlopakow z Argentyny pomagalo nam w trakcie calego rejsu, zajeli sie sprzataniem stolu po posilkach, myli poklad, calkowicie przejeli przygotowanie i obsluge grilla na wyspie, i caly czas pytali w czym jeszcze moga pomoc....
Po tym rejsie Ulises dostal od turystow dobre napiwki.... a ja butelke dobrego wina:)
Ps. Na zdjeciu, nowy silownik zamowiony na Luke ( ten z brazu) , aktualnie w drodze z USA do Panamy.