Moj pierwszy rejs czarterowy
01 February 2013 | Panama, Portobelo
Beata
Pierwszy rejs bez Tomka, Panama - Cartagena przebiegl ok, zero awarii, zero problemow.
Nastepny rejs, Cartagena - Panama, odmienna historia...
40 mil od pierwszych wysp archipelagu San Blas, lodka odmowila posluszenstwa, zupelnie nie chciala trzymac kursu, tak jak podczas naszego ostatniego rejsu z Tomkiem, kiedy Tomek dostal zawalu, i chwile pozniej stracilam kontrole nad Luka...
Turysci spali, krotko przed polnoca, koncowka mojej wachty, ostatnie 15 minut... zalogant Tomek i Ulices drzemali tuz obok, w sterowce... nagle Luka zrobila nieautoryzowany zwrot, na monitorze autopilota pojawil sie napis "Drive off", Ulices zerwal sie i probowal mi pomoc sterowac manualnie... przez ponad godzine, bezskutecznie.
Chwile pozniej pojawil sie nastepny problem, sterowanie manualne tez padlo, znow wyciekl plyn hydrauliczny.
Zalozylismy wiec rumpel... ale zanim go zalozylismy, moje nerwy "puscily" i padlo na ... jednego z zalogantow - Tomka. Podczas kiedy Ulices probowal utrzymac lodke na kursie- bezskutecznie, Luka krecila sie w kolko jak oszalala, ja wyskoczylam na poklad z rumplem i probowalam go zamocowac, Tomek stal w przejsciu.... i palil papierosa.... Wiec rozdarlam sie ze jak nie pomaga to niech chociaz sie usunie z drogi... i idzie spac.
Uklad sterowania zostal zasilony swiezym plynem hydraulicznym i odpowietrzony, szczotki w autopilocie wymienione. To zajelo najwiecej czasu, poniewaz zapasowe szczotki, ktore mielismy na Luce byly za duze, trzeba bylo je doszlifowac, dociac sprezynki i dolutowac koncowki, co na dryfujacej lodce nie bylo wcale takie proste...
W koncu po paru godzinach walki z awariami ruszylismy dalej, slonce zaczelo juz wschodzic... Pierwsi turysci pojawili sie na pokladzie i zaczeli pytac co sie dzieje... zaloga uprzedzona przeze mnie, ze nie informujemy turystow o awariach, jezeli mozemy nad nimi zapanowac (zeby sie nie martrwili i nie denerwowali) na poczekaniu wymyslila bajeczke ze ktos przez przypadek wylaczyl cos na desce rozdzielczej... ja trzymalam sie tej wersji.
Nagle... silnik zakaszlal, zakrztusil sie... i zgasl...
Okazalo sie ze w ropie jest mase smieci, pobor paliwa kompletnie zapchany... i to na samym dnie zbiornika... Ulices natychmiast odlaczyl zailanie silnika ropa z zbiornika numer 1, gdzie byla najstarsza ropa, i przelaczyl go na zbiornik numer 2, swiezo zatankowany w Cartagenie, wymienil filtry... i odpowietrzyl silnik.
W dalszym ciagu mielismy prawie 40 mil do pierwszych wysp San Blas, wiedzialam juz ze doplyniemy tam przed zmrokiem... a nie tak jak bylo planowane z samego rana, zaoferowalam wiec turystom jeden dzien extra na San Blas.
Kazde przejscie pomiedzy rafami, kazde wejscie na kotwicowisko bylo dla mnie ogromnym stresem, nie majac tak duzego doswiadczenia w prowadzeniu Luki, jakie mial Tomek, zawsze kotwicze z dala od innych jachtow, nie pcham sie w zatloczone miejsca... no i ten... lek ze co bedzie jak znow wycieknie plyn hydrauliczny, albo znow jakies smieci w paliwie.... akurat w momencie, kiedy bedziemy przechodzili pomiedzy rafami.
Po kazdym rzuceniu kotwicy oddychalam z ulga, i moje serce znow zaczynalo bic w normalnym tempie...
Pierwszego wieczora zafundowalismy turystom ognisko, i szaszlyki z 10 kg miesa wolowego i kurczaka, nastepnego wieczora indianie Kuna przygotowali wieczorny posilek, ryz, soczewice i owoce morza.
Pomimo tych awarii, turysci byli bardzo zadowoleni, i obdarowali moja zaloge szczodrymi napiwkami.
Najmilszy byl jednak powrot do Portobelo.
Kiedy rzucilismy kotwice, okolo 4 nad ranem, odetchnelam:" No to Beatko, poradzilas sobie:)".
Zaraz odezwali sie znajomi, zaczeli wpadac z gratulacjami, i wieczorem zupelnie nieplanowanie zrobila sie impreza na Luce:)
Serdeczne powitanie w Portobelo sprawilo ze poczulam sie sie jakbym wrocila do domu...