Luka

www.soloaroundtheworld.com

09 June 2013 | Portobelo, Panama
23 April 2013 | Portobelo
07 April 2013 | Porto Lindo
12 February 2013 | Cartagena
11 February 2013 | Cartagena
01 February 2013 | Panama, Portobelo
19 January 2013 | Cartagena
08 January 2013 | Portobelo
03 December 2012 | Portobelo
12 October 2012 | Portobelo
24 September 2012 | niedaleko Portobelo
20 March 2012 | Portobelo
15 November 2011 | Portobelo
10 August 2011 | Portobelo
05 August 2011 | Cartagena
04 August 2011 | Cartagena

Hitler na San Blas

09 June 2013 | Portobelo, Panama
Beata
Mysle ze ludzi, ktorych spotykamy na naszej drodze, spotykamy w jakims celu. Symbioza?
Problemy, ktore musimy pokonac, tez maja jakis cel, przynajmniej jeden - stajemy sie silniejsi, odporniejsi psychicznie. Bylam niedawno w Panamie, glownym celem wycieczki do miasta byla wizyta u dentysty, przy okazji zatrzymania sie w hostelu, szukalam pasazerow na nastepny rejs do Cartageny. Zupelnie bez powodzenia, od dwoch miesiecy sezon turystyczny zamarl. Kiedy zapytalam kolejna pare, czy nie wybieraja sie czasem do Kolumbii, odpowiedzieli ze nie, ta wycieczka nie miesci sie w ich budzecie, ale.... zaczelismy dyskusje przy porannej kawie...
Dyskusja przeciagnela se do poludnia, postanowilismy ze pojdziemy gdzies zjesc lunch. Sara i Thomas, wlasnie przylecieli z Kuby, gdzie spedzili ponad miesiac... wiec sluchalam z zapartym tchem ich opowiesci z podrozy, zawsze tam chcielismy poplynac z Tomkiem.... Przy przepysznym ceviche i zimnym piwie, na panamskim markecie rybnym, dyskusja zeszla na tematy spirytualne, dyskusje o smierci, reinkarnacji, i sensie zycia... Takiej rozmowy potrzebowalam, czulam ze Sara i Thomas przekazali mi sporo swojej dobrej energii. Wymienilismy kontakty, Sara i Thomas stwierdzili ze po nocnym locie, piwie i upale czuja sie zmeczeni, i ida wypoczac do hostelu, a ja ruszylam dalej szukac pasazerow na rejs do Cartageny, w ciagu nastepnej godziny "zwerbowalam" 3 osoby. Nasza energia, nastawienie do zycia - emanuja na zewnatrz.Wczesniej, troche przygnebiona, nie moglam znalezc zadnego turysty chetnego na rejs, nastawiona pozytywnie i spokojna, natychmiast znalazlam 3 osoby.
Natomiast do tej pory zastanawiam sie dlaczego los podsunal mi Thomasa z Hiszpanii... chyba zeby przetestowac moja cierpliwosc :)
Jeszcze w Cartagenie, wieczorem, zauwazylam w marinie czlowieka, spal na ziemi, pod glowa mial swoja torbe. Nie wygladal na jakiegos zapijaczonego bezdomengo, ktorego mozna wspomoc dolarem na kolejne piwo.... wiec podeszlam i zapytalam co robi, dlaczego tu spi... Okazalo sie ze nie ma kasy na nocleg, probuje sie dostac do Panamy i chce sie zatrudnic na lodce jako zaloga. Podobno byl w swoim zyciu pilotem, byl rybakiem na Alasce... ma doswiadczenie. Luka nie plynela w tym czasie, nie mielismy turystow, polecilam mu wiec kilka lodek kompetycji, gdzie moze sie zatrudnic jako zaloga.
Pozegnalam sie, ale odchodzac, zrobilo mi sie go zal....
Wrocilam i zaproponowalam ze zabiore go na Luke, i pozniej do Panamy, ale poplyniemy jak pomoze szukac pasazerow na rejs... no i znajdzie przynajmniej pare osob.
Jeszcze tego samego wieczoru Thomas zaokretowal sie na Luce.
W ciagu tygodnia nie znalazl ani jednego pasazera. Ja mialam troche wiecej szczescia i po tygodniu postoju w Cartagenie ruszylismy z 7 turystami w kierunku Panamy. W trakcie rejsu okazalo sie ze Thomas nie za bardzo nadaje sie do jakiejkolwiek pracy na jachcie, nie jest w stanie w niczym pomoc, a jego ulubionym zajeciem jest "przerwa na papierosa"
No nic, wzielam sobie na glowe klopot, po raz kolejny, mimo ze tyle razy sobie obiecywalam ze nie wezme nikogo za darmo - prawie zawsze - nic dobrego z tego nie wynika... znowu popelnilam ten sam blad. Pomyslalam - "musze wytrzymac, ale juz nigdy wiecej..."
Drugiego dnia postoju na kotwicy na San Blas, przygotowywalismy na lodce szaszlyki na wieczornego grilla na wyspie. Turystow nie bylo na lodce, stala zaloga czyli ja, Ulises .. no i Thomas.
Wlasciwie to przygotowanie szaszlykow mialo byc zajeciem Thomasa, ale istnialo ryzyko ze jezeli Thomas bedzie za to odpowiedzialny to turysci nie zjedza posilku przed polnoca...
Ulises postanowil pomoc Thomasowi.
Ja kroilam warzywa, chlopaki nabijali mieso i warzywa na patyczki... zrobilam im po delikatnym drinku, coby sie chlopakom lepiej pracowalo...:)
Po tym drinku Thomasowi chyba rozwiazal sie jezyk, bo nagle "ni z tego, ni z owego", stwierdzil ze Hitler odwalil kawal dobrej roboty w Europie.
Moje oczy otworzyly sie szeroko, i zapytalam co ma na mysli?
" no, wyczyscil Europe" hmmm, dyskusja byla goraca, ale w pewnym momencie nie wytrzymalam i doslownie kazalam mu sie zamknac, stwierdzajac ze jest na polskiej lodce, i ja sobie nie zycze wysluchiwania jego hymnow pochwalnych pod adresem Hitlera. Krotko po tej ostrej wymianie zdan, Ulises poplynal na wyspe zorganizowac turystom grilla, zabral Thomasa ze soba. Ja zostalam na lodce, w tym rejsie mialam stan zapalny i bol zeba, caly czas na srodkach przeciwbolowych i antybiotyku, nie moglam sie doczekac kiedy rejs sie skonczy. Nie mialam wiec ochoty na wieczorna impreze z turystami, a jeszcze dodatkowo Thomas zepsul mi humor, i mialam dosc jego towarzystwa. Po grillu, turysci postanowili przedluzyc sobie imprezke i spac na wyspie w hamakach, Thomas chcial wrocic z Ulisesem na lodke, ale Ulises powiedzial mu ze niestety tez musi zostac na wyspie bo jak wroci teraz to Beata go chyba zabije:) Poradzil Thomasowi zeby najlepiej poczekal do rana az ja "ostygne" a rano w zadnym wypadku nie wracal do tematu.... jesli chce doplynac z nami do Panamy:) Pozniej okazalo sie ze Thomas mial hiszpanski paszport, ale byl Niemcem, i to chyba wyjatkowym... Mielismy na lodce jeszcze jednego pasazera z hiszpanskim paszportem, ktory wyraznie trzymal dystans w stosunku do Thomasa. Po zakonczeniu rejsu, kiedy turysci sie pakowali, Thomas po raz pierwszy zabral sie ochoczo za sprzatanie po sniadaniu. Kilka razy prosilam go zeby to zostawil i zaczal sie pakowac. Nie zwracal na moje prosby uwagi, zaczelam podejrzewac ze nie zamierza zejsc z lodki z turystami. I mialam racje. Thomas podszedl do mnie, i cicho i niesmialo powiedzial ze nie ma pieniedzy i nie ma dokod isc. Spokojnie odpowiedzialam ze przykro mi, ale ja wyjezdzam na kilka dni do Panamy do dentysty, i nie zycze sobie aby w tym czasie ktos obcy mieszkal na lodce. Ulises dal mu $20 na droge, ja kolejne $20... Kiedy oddawalam Thomasowi paszport, po raz pierwszy przeprosil mnie za to zajscie na San Blas, i podziekowal za pomoc.
Moja cierpliwosc zostala wystawiona w tym rejsie na probe, mialam szczera ochote zostawic tego faceta na wyspach, niestety kapitanat portu i biuro emigracyjne na San Blas byly zamkniete i musialam dotransportowac Thomasa do Portobelo.



Yamaha 15hp i noc pelna wrazen...

23 April 2013 | Portobelo
Beata
W ciagu ostatniego tygodnia w Portobelo zginely trzy silniki, Tohatsu 18hp, i dwie Yamahy 15hp...
Jedna z nich to moja - "nowka" .
Od poczatku.

Na Luce jest nowy zalogant z Polski - Krzysiek, ktory poplywa z nami 2-3 miesiace, Luis z Wenezueli, ktoremu konczy sie wiza i musi wyruszyc z Panamy, a ze nie ma za duzo kasy wiec na swoj rejs do Cartageny zarabia jako zaloga. Luis zrobi z nami tylko jeden rejs.
Jest tez stala (stara) zaloga - Ulises.
Po calym dniu pracy, przygotowywaniu Luki do nastepnego rejsu czarterowego, chlopaki gotuja smaczny obiad, po obiedzie Ulises bierze ponton i plynie na lad do kolegow, pogadac.( Ulises jest z Portobelo)
Wieczorem przyplynela w odwiedziny moja kolezanka Maria, pozniej wrocil Ulises z ladu...
Spedzilismy sympatyczny wieczor w piatke, dyskutujac przy winku i ice tea, Krzysiek i Luis poszli spac okolo polnocy, nastepnie "padl" Ulices, Maria zostala na Luce na noc i polozyla sie w salonie. Spojrzalam na zegarek, 1:30 am... senna sie jeszcze nie czulam.... nie chcac budzic reszty towarzystwa, zabralam laptopa i postanowilam troche do poduszki "pobuszowac" po internecie... tak... dopoki sen nie nadejdzie....
Zwykle spie w sterowce, bo tam najchlodniej, ale teraz sterowka zawalona masa rzeczy ktore nie znalazly narazie miejsca gdzie indziej... glownie wielka rola formiki, ktora ma byc wykorzystana w kabinie rufowej.
Z niechecia pomyslalam o "odgruzowywaniu"... mojego ulubionego miejsca, i dajac za wygrana, pogasilam wszystkie swiatla na Luce, i udalam sie do kabiny przy maszynowni...
Okolo godziny zajelo mi przejrzenie poczty, sprawdzenia co nowego na FB i na forum zeglarskim... spojrzalam na zegarek, 2:38 am.
Pomyslalam o Wacku, zwykle spi tuz przy mnie, dlaczego teraz go nie ma?
Wyszlam wiec na poklad sprawdzic co z Wackiem, Wacus lezal sobie "kolami do gory" (doslownie).
W tym momencie moj wzrok padl na rufe... i...
Nie ma pontonu, i "nowki" Yamahy 15hp.

Skoczylam pod poklad, obudzilam Ulisesa "gdzie jest ponton?"
Zerwal sie natychmiast i wybiegl na poklad.... Wskoczyl w ponton Marii z latarka - szperaczem , i przez nastepne pol godziny ( albo i wiecej? niewiem, przestalam spogladac na zegarek) buszowal po okolicznych krzakach i zaroslach na brzegu...
Obudzilam reszte towarzystwa. Z pokladu obserwowalismy Ulisesa, a wlasciwie poruszajace sie w krzakach swiatlo latarki.
Zlapalam za VHF i poinformowalam zeglarska spolecznosc Portobelo ze najprawdopodobniej pomiedzy 1:30 a 2:30 ktos ukradl z Luki ponton i silnik, no i... "czy ktos cos widzial"...
Podajac w przyblizeniu godzine, pomiedzy 1:30 a 2:30, sugerowalam sie tym, ze zlodziej na pewno nie podplynal, dopoki na Luce swiecily sie swiatla i slychac bylo rozmowy - jak sie pozniej okazalo, slusznie.
Na moja wiadomosc na VHF natychmiast zareagowal Jeff, zeglarz, a tymczasowo barman pracujacy w Hostelu Captain's Jack.
Jeszcze nie skonczylam powtarzac swojego "General Announcement to The Fleet" kiedy Jeff zadzwonil do mnie, i powiedzial ze juz rusza zeby pomoc szukac. Nagle przy wyjsciu z zatoki, przy barze Pirate Cove, rozszczekaly sie chyba wszystkie psy, pomyslalam ze moze tam jest nasz zlodziej, zaczelam wiec nawolywac Ulisesa zeby wrocil... nie slyszal, zlapalam safety horn ( 120db) , no i zrobilam niezla zadyme w srodku nocy....
Ulises wrocil, ciagnac za soba moj ponton... bez silnika, za to z porzuconym w nim, duzym nozem, na drugim holu mial stary kajak z polamanym wioslem.... znaleziony przy pontonie.
Mimo oporow Ulisesa, uparlam sie ze ja teraz plyne szukac, wskoczylam w ponton, Krzysiek krzyknal "Beata, zaczekaj, plyne z Toba", ale ja juz nie czekalam... Ulises zdazyl jeszcze wskoczyc do pontonu, kiedy juz ruszalam.
Przy samym brzegu stoczylam z Ulisesem bitwe... Nie chcial mnie wypuscic z pontonu i pozwolic mi na poszukiwania silnika w nocy, argumentujac " nie jestes mezczyzna, nie wiesz co oni Ci moga zrobic" itp. itd.
W trakcie tej mojej utarczki slownej i szarpaniny z Ulisesem.... Maria i Krzysiek wskoczyli w zdobyczny kajak... i na wioslach doplyneli do nas...
Krzysiek wzial latarke - szperacza i poszlismy razem szukac silnika, Maria z Ulisesem zostali przy pontonie i kajaku.
Przeszlismy jakies 400 - 500 metrow asfaltowa droga, z jednej strony gory, gorki, las, krzaki i zarosla, z drugiej strony, strome zejscie w dol, krzaki... i zatoka.
Krzysiek oswietlal latarka cale nabrzeze.... zagladalismy w krzaki, oswietlalismy kamienisty brzeg.
Nic.
Zaczelam sie godzic z mysla ze nie mam silnika, i zastanawialam sie jak w takiej sytuacji bede nadal pracowac i robic czartery...
Przez moja glowe przebiegaly tez mysli; " mam dosc, sprzedaje lodke, mam dosc wszystkiego"
Wracalismy w ciszy, po drodze dolaczyla do nas Maria z Ulisesem, Maria probowala nawiazac konwersacje ze mna, ale bylam wsciekla, i przestalam sie odzywac do wszystkich...
W pewnym momencie Ulises zawrocil, spory kawalek, wydaje mi sie ze wrocil w okolice miejsca, w ktorym znalazl moj ponton i kajak.
Zaczal oswietlac pobocze drogi, ale nie od strony zatoki, jak my to robilismy z Krzyskiem, tylko po drugiej stronie ulicy.
Nagle krzyknal ze ma cos, znalazl w krzakach zbiornik paliwa.... zaczal oswietlac wszystko dookola, oswietlil stroma gore.... i tam oparta o drzewo, ledwo zauwazalna z dolu, stala Yamaha 15hp...
Chcialam wejsc na gore po silnik, ale Ulises powiedzial ze zlodzieje jeszcze tam moga byc... i moge dostac kamieniem w glowke... i ze najlepiej zadzwonic po policje.
W trakcie tej calej akcji Jeff dzwonil do mnie co jakis czas pytajac o postepy... kiedy zadzwonil wiec kolejnym razem, poprosilam go zeby zadzwonil po policje.
Od policji otrzymal odpowiedz odmowna, nie przyjada, no bo jezeli silnik juz sie znalazl....
Maria zadzwonila wiec na policje po raz drugi, odpowiedzieli ze nie moga przyjechac bo... nie maja samochodu.
W tym momencie zirytowany Krzysiek powiedzial " ja to pierdole, nie boje sie, wchodze po ten silnik" .
Wspial sie na gore, zlapal za silnik, ale ziemia wraz z suchymi liscmi i kamieniami zaczela osuwac mu sie spod nog, weszlam wiec tez zeby mu pomoc....
Chwile walczylismy z obsuwajaca sie ziemia, probujac utrzymac rownowage... nie spasc i nie upuscic silnika, wtedy Ulises ruszyl zeby nam pomoc.
Ufff...Silnik lezy na poboczu drogi, Jeff wraz z dwojka znajomych jada samochodem zeby nam pomoc przetransportowac silnik na dock.
Przywiezli tez zimne piwo i papierosy.... jakby czytali w naszych myslach.
Ruszamy, Jeff prowadzi, silnik i piatka z nas na pace, Ulises z znajoma Jeffa biora ponton Marii i zdobyczny kajak i plyna odprowadzic go na dock.
Ale zanim ruszylismy, Ulises zaczal zbierac ogromne kamienie i z furia rzucac w kajak, Jeff skoczyl zeby powstrzymac Ulisesa, za pozno, kajak nie wyglada najlepiej z duzym peknieciem....
Mysle ze slusznie przypuszczalam ze zlodzieje ukradli silnik pomiedzy 1:30 a 2:30, i nie zdazyli z nim nigdzie uciec, bo narobilismy w nocy duzo halasu, najpierw nawolywanie Ulisesa, pozniej horn, wszystkie swiatla pokladowe na Luce, i nasze krzyki i klotnie przy nabrzerzu.... prawdopodobnie postanowili przeczekac zadyme i ukryli silnik na stromej gorze, w lesie, nie mieli juz chyba czasu wciagnac tam zbiornika... i tylko dlatego znalezlismy silnik.
Pisze "zlodzieje" w liczbie mnogiej, bo wydaje mi sie ze trudno by bylo jednej osobie wtargac silnik na ta gore...
Ale to tylko przypuszczenia...

Nie wiadomo kiedy zrobila sie siodma rano....
Chlopaki zaladowali kajak na pake samochodu Capitana Jacka, i zaparkowali samochod z ta zdobycza na srodku ulicy...
Jeden z zeglarzy, Dave poczestowal nas swiezo zaparzona kawa.... i kiedy tak pilismy ta kawe, ogladalismy kajak, i dyskutowalismy o wydarzeniach ostatniej nocy, zaczela sie zbierac wokol nas coraz wieksza grupka "lokalnych" ... w tym wlasciciel kajaka... ktory twierdzil ze o niczym nie wiedzial, ze ktos mu w nocy go ukradl...

Przyplynal tez ze swojej lodki wlasciciel tutejszego hostelu - kapitan Jack i od razu powiedzial " to sie musi skonczyc, dosc"
W ciagu jednego tygodnia 3 silniki....
Capitan Jack, kiedy ukradli mu jego Yamahe 15hp, dostal wiadomosc przez posrednika, ktory powiedzial ze zna kogos kto wie gdzie ten silnik jest, i ze odzyska go.... jezeli Jack zaplaci $200... Jack zaplacil.....i nacieszyl sie swoim silnikiem jakies 2 tygodnie. Ukradziono go znowu. Tym razem juz go nie odzyskal.

Wrocilismy na lodke, zaloga udala sie na zasluzony wypoczynek... a ja dlugo dlugo nie moglam zasnac.....
Udalo mi sie przespac jakies 3 godziny, wstalam, reszta wciaz spi.... ja jakos nie moge przestac myslec o wydarzeniach ostatniej nocy.

Z tych wszystkich ukradzionych w tym roku silnikow w Portobelo ( srednio 3-4 w ciagu miesiaca) tylko ja mam swoj z powrotem...

Na zdjeciu - zdobyczny kajak

Tytul? Nie mam pomyslu, moze - Wspomnienia ?

17 April 2013 | Portobelo
Beata
Opowiadanie nie jest z mojej zeglarskiej podrozy...
ale z zycia wziete.... i jest to opowiadanie naocznego swiadka (wstep, komentarze i zakonczenie moje, czyli widziane moimi oczami?)

Lipiec 2012.

Kiedy kupilismy z Tomkiem druga lodke ( CT 67) totalnie do remontu.... Tomek od razu pomyslal o moim ex - mezu, ktory "siedzial" w Polsce bez pracy od dluzszego czasu... i nigdy w zyciu nie zeglowal. Moj maz Tomek i moj ex - maz Piotrek byli przyjaciolmi, mieszkali na Luce razem, zanim ja jeszcze sie tam wprowadzilam....
Kupilismy wiec bilet do Panamy Piotrkowi, umowa byla ze wyremontuje wewnatrz lodke ( drewno, 2 lata) a jezeli zechce plywac, przyuczymy go i zrobimy Pierwszym. I obiecalismy Piotrkowi prace na conajmniej 2 lata, a jezeli zechce to na dlugo... dlugo....
Piotrek przylecial do Panamy w tym samym czasie kiedy my mielismy dotrzec z grupa turystow z Cartageny do Panamy....nie dotarlismy jednak, Tomek byl w szpitalu po pierwszym zawale ( o tym jeszcze nie potrafie mowic ani pisac publicznie)
Poprosilismy znajomego aby zabral Piotrka jako zaloge, z Panamy do Cartageny, bo my narazie nie mozemy plynac,,,
Znajomy zgodzil sie, ale w tym rejsie nie poplynal sam jako kapitan.... zatrudnil kapitana z ogloszenia internetowego, i zabral Piotrka i kilkunastu turystow.
Katamaran.
Ponad 50 mil od Cartageny.
Jeden z silnikow odmowil posluszenstwa.
Kapitan nie za bardzo sie przejal, byl drugi silnik...
Kiedy drugi silnik odmowil posluszenstwa, jednoczesnie przybiegli turysci mowiac ze woda w ich kabinie jest po kolana....
Kapitan sie zainteresowal....
Silnika nr 2 nie mogli uruchomic, postanowili zajrzec wiec do silnika numer 1, ale zeby to zrobic musieli spuscic na wode ponton lezacy na klapie ( wejsciowce) do silnika numer jeden.
Kapitan spuscil na wode ponton, aby zajrzec do silnika numer 1.... w tym momencie "nagle" duza fala wyrwala kapitanowi z reki line.... stracili ponton.
W tym momencie kapitan oglosil "emergency" wszyscy zakladaja kamizelki ratunkowe....
Woda wlewa sie do lodki.... coraz wiecej, ale jedyne co "kapitan" zrobil to rozkazal wlaczyc
dodatkowe pompy....
Nie szukal przecieku... kiedy wody bylo juz tyle ze jeden z kadlubow zaczal "tonac", zrzucono na wode tratwe...

Wtedy ja dostalam wiadomosc, jedna i pozniej dlugo , dlugo nic...

Zastanawialam sie czy powiedziec o tym Tomkowi, ktory lezal w szpitalu, po zawale.... w koncu powiedzialam,, Tomek namowil mnie zebym powiedziala o tym mojej ( i mojego ex meza ) corce, ze musze, ze jak On nie przezyje... jak ich nie znajda...
Wiec moja corka dostala 2 wiadomosci w ciagu jednego tygodnia, pierwsza: moj maz ma zawal i lezy w szpitalu, druga: jej ojciec byl na pokladzie tonacego katamaranu i nie wiadomo czy przezyl.... zero wiadomosci przez ponad dobe.

I nie moglam przestac plakac (i nie wstydze sie o tym pisac)
I pozalilam sie mojej przyjaciolce, Bogusi z Florydy, (ktora nawet na kotwicy ma chorobe morska) i dziekuje jej ze byla ze mna, wciaz na telefonie, na skype.
Bo sama juz nie wiedzialam co mam robic, jak sobie z tym radzic... wrocilam rano do szpitala, a Tomek znow w masce tlenowej, i zciaga ja i mowi "Beatka jezeli umre..." I ja juz mu nie pozwalam skonczyc , mowie "spierdalaj, ty nie umrzesz..." i zanosze sie placzem.... i ktos mnie wyprowadza ze szpitala bocznymi drzwiami...

Na drugi dzien jade znow do szpitala do Tomka, a w marinie ktos mnie wola "Beata..." patrze... gosciu w kamizelce ratunkowej, bez butow....
Z trudem poznalam mojego ex meza , ktorego nie widzialam ponad 4 lata...
Wszyscy z katamaranu sie uratowali.
Jedna dziewczyna odmowila zostawienia plecaka, i kiedy musiala skoczyc z tratwy na poklad tankowca, ( wyczuc ten moment, kiedy mozna skoczyc) zaczepila plecakiem, ktory ja zatrzymal, i spadla do wody.... dostala padaczki... ale uratowano ja.
Tankowiec , ktory ich podejmowal nawet na chwile nie wylaczyl silnika.... i podobno byl taki moment kiedy tratwa zblizala sie do sruby.... mysleli ze nie przezyja...

Odwiedzilismy Tomka w szpitalu tego dnia, ja i Piotrek, Tomek powiedzial do Piotrka " to co, pewnie musimy Ci kupic bilet na samolot, bo juz wiecej nie wsiadziesz na lodke?"
Piotrek powiedzial "z takim zeglarzem jak Ty wszedzie poplyne"
Na drugi dzien Tomek wyszedl ze szpitala, ruszalismy w rejs do Panamy, a Piotrek zapytal mnie tylko " w razie czego doprowadzisz lodke?"
Powiedzialam "tak"
Ale nie przypuszczalam ze zaraz po odejsciu Tomka stracimy sterowanie.
I w ogole przez mysl mi nie przeszlo, ze Tomek moze umrzec....
w tym rejsie....
Na pokladzie bylam ja, Piotrek, kucharz z "zatonietego" katamaranu, kolumbijska wdowa ( matka piatki dzieci), ktora plynela do Panamy znalezc prace , i indianin Kuna, zabrany z wysp San Blas, zero "platnych" pasazerow....

Nie bede tez pisala o odejsciu Tomka, i o emocjach, tym strasznym bolu, i tesknocie...
W kazdym razie Piotrek - "nie zeglarz" powiedzial po tych dwoch rejsach w swoim zyciu " pierdole, nawet na kajak juz nie wsiade"
( Piotrek , walczyl o Tomka zycie ze mna i Jose - kucharzem z 'zatonietego" katamaranu, sama nie bylabym w stanie tyle godzin ....)

Przygoda z silownikiem hydraulicznym i autopilotem

13 April 2013 | Portobelo
Beata
Kiedy sie okazalo ze "specjalisci" z Cartageny dwa razy spi.....eprzyli naprawe silownika hydraulicznego, kiedy musialam przelozyc rejs.....etc... etc.. moja kolezanka Laurel i jej chlopak Tilson, pozyczyli mi silownik z innej lodki. Umowa : po 2 rejsach musze go oddac, ale stwierdzilam ze to mi da czas aby zamowic nowy w USA.
Silownik byl wiekszy.... ale myslalam ze to nie ma znaczenia, jak sie pozniej okazalo - blad w mysleniu.
Przetestowalismy nowy silownik, dziala. Teraz autopilot.... hmm, autopilot trudno sprawdzic na kotwicowisku, ale w/g monitora autopilota wszystko dziala bez zarzutu.
Podnosimy kotwice , ruszamy.... 2, 3 minuty... zblizamy sie do wyjscia z portu.
Wykrecilam lodka maxymalnie... aby wejsc na szlak... i ... stracilam sterowanie, Ulises przybiegl z dziobu i mowi " pozwol mi pomoc"
"-Nie, nie mamy sterowania", ale... musial sam dotknac kola sterowego zeby uwierzyc...
Pobiegl wiec pod poklad zeby sprawdzic czy nie wyciekl plyn hydrauliczny, czy ktos nie zablokowal silownika jakims bagazem, plecakiem, juz kiedys sie zdarzylo ze jakis turysta wcisnal tam pare zgrzewek browaru w puszkach... Ja w tym czasie przelaczylam na autopilota, i .... lodka zaczela wariowac, 10 stopni w prawo, 20 stopni w prawo, 30... a lodka jak oszala zaczyna sie krecic w kolko.... w lewo......
Turysci patrza na mnie wielkimi oczami , i tylko moge sie domyslec co wtedy pomysleli " jak ona chce doplynac do Panamy, jak ona nie potrafi sterowac lodka" albo " po co ja wsiadlem na ta lodke, moze jeszcze da sie wysiasc?" .... I kto wie, co jeszcze.....
No nic... z ogromna pewnoscia siebie w glosie ( chociaz wcale nie bylam tego taka pewna) powiedzialam "musimy wrocic na kotwicowisko, mamy maly problem z autopilotem, potrzebujemy godzinke aby to naprawic"
Udalo sie nam wrocic na kotwicowisko, okazalo sie ze "tylko" spadl czujnik wychylenia steru.... Robimy dalej testy.... okazalo sie ze czujnik wychylenia steru jest za krotki do tego wiekszego silownika i przy maxymalnym obrocie kola sterowego, i maxymalnym wychyleniu, po prostu... spada... i tracimy sterowanie.
No nic, pomyslalam, bede musiala o tym pamietac.... ale co sie stanie, jak przy wyjsciu z portu, nagle bedze musiala zrobic szybki manewr, zapomne o tym i maxymalnie wykrece lodka? Bedziemy mijac jakiegos olbrzyma i w tym momencie stracimy sterowanie? Jakies takie czarne wizje...
Powiedzialam o swoich obawach Ulisesowi i zmontowall napredce prowizoryczny "ogranicznik" wychylenia steru, zadzialalo....Jednak autopilot dalej nie dziala... lodka dalej kreci sie w kolko, i za kazdym razem w kierunku odwrotnym niz ja bym chciala. Czary jakies....?
Dzwonie do znajomego zeglarza Capitana Jacka z Panamy, pytam " Jack, co to moze byc, kiedy wlaczam autopilota i daje pare stopni w lewo, lodka kreci sie jak oszalala w prawo..." Jack: " sprawdz czujnik wychylenia steru - pewnie nie jest na swoim miejscu"
Sprawdzilam - juz jest na miejscu. Ta sprawa zalatwiona.
Dzwonie wiec do kapitana jachtu Wild Card - Johna, ktory akurat jest w Cartagenie i prosze aby przyszedl i zobaczyl w czym problem, nie prosze o naprawe tylko o podpowiedz.
Przyszedl z dwoma zalogantami.... pogrzebali, poobserwowali, pokrecili kolem...i " no... niewiadomo".
John mowi " Beata nie masz wyjscia, plyn bez autopilota, ciezko bedzie, wiem.... ale nie masz wyjscia"
Ok, podejmuje decyzje i plyne. Ku niezadowoleniu Ulisesa, bo juz sie przekonal ze Luka latwo sie nie steruje.... wiec plyniemy sobie tak wezykiem, wezykiem, wezykiem.... i zostawiamy ten wezykowaty slad na monitorze chartplottera... Ulises wciaz narzeka, ze to bedzie bardzo ciezki rejs, ze jest nas tylko dwojka w zalodze, i ze nie mam nikogo w tym rejsie do kambuza, a gotowac dla ludzi trzeba, i ze ciagle bede zmeczona, a jak zmeczona to niezadowolona, i jak my zrobimy te 36-40 godzin rejsu bez autopilota... I tak w kolko.
No nic, pomyslalam, ponarzeka i przestanie....
Nagle Ulises mowi " wrzuc na luz, musze cos sprawdzic", mowie "chyba oszalales, jestesmy na szlaku wyjscia z portu, to przejscie jest za waskie, nie mozemy sie tu zatrzymac...."
Ulises mowi " tylko na chwile, nic teraz nie plynie, mamy czas"
Ok, luz... Ulises skoczyl pod poklad, otworzyl drzwi do maszynowni... i... zniknal.... po 5 minutach wrocil i mowi "ok, ruszaj, i wlacz autopilota"
Autopilot ... zadzialal, Ulises powiedzial, ze kiedy odebral nasz silownik z Luki, z warsztatu, i nic nie dzialalo, myslal ze moze mamy problem z pompa i wymienil ja przed rejsem na nowa, zapasowa, ktora mielismy na Luce, ale przy wymianie pompy, wydawalo mu sie ze polaczyl przewody tak jak byly... ta pompa jednak byla inna, i jezeli je polaczyl tak jak byly to znaczy ze polaczyl je zupelnie odwrotnie niz powinien:)
I ta wlasnie mysl przyszla mu "do glowy" kiedy wychodzilismy z portu....
Rejs zakonczylismy bez awarii, z wyjatkowo sympatyczna grupa turystow.
Jeszcze przed rejsem przy pogadance na temat bezpieczenstwa na lodce, wspomnialam, ze brakuje nam jednego zaloganta do kambuza, w zwiazku z tym bede przygotowywala posilki, oczywiscie, ale jednoczesnie musze tez miec moje wachty i prosze, aby kazdy w miare mozliwosci po sobie sprzatal.
Wiec jedna turystka z Wloch, z wlasnej inicjatywy przejela zmywanie naczyn, a dwoch sympatycznych chlopakow z Argentyny pomagalo nam w trakcie calego rejsu, zajeli sie sprzataniem stolu po posilkach, myli poklad, calkowicie przejeli przygotowanie i obsluge grilla na wyspie, i caly czas pytali w czym jeszcze moga pomoc....
Po tym rejsie Ulises dostal od turystow dobre napiwki.... a ja butelke dobrego wina:)

Ps. Na zdjeciu, nowy silownik zamowiony na Luke ( ten z brazu) , aktualnie w drodze z USA do Panamy.
Vessel Name: Luka
Vessel Make/Model: mikado 56
Hailing Port: Poland, Gdynia
Crew: Tomek & Beata & Wacek
About: *Wacek - Jack Russell Terrier
Extra: www.soloaroundtheworld.com www.skipthedariengap.com
Home Page: http://zeglarz.net.pl

s/v Luka

Who: Tomek & Beata & Wacek
Port: Poland, Gdynia
free counters Liczba wizyt od 31 marca 2011